Jak człowiek z lisem. Mistrz leśnego PR-u
„Rudy ojciec, rudy dziadek, \ Rudy ogon – to mój spadek, \ A ja jestem rudy lis. \ Ruszaj stąd, bo będę gryzł” – pisał o nim w dziecinnej rymowance Jan Brzechwa. Lis to chyba mistrz leśnego PR-u, który własną bezwzględność przykrył sprytem i chytrością, za które to cechy zyskał szacunek człowieka.
Lis to zwierzę, które zawsze ludzi fascynowało. Jest bohaterem niezliczonych bajek, opowieści i historii, w których przeważnie gra rolę cynicznego i chytrego stworzenia. Któż z nas nie pamięta z dzieciństwa, jak ten rudy cwaniak wykiwał łasego na komplementy kruka, zabierając mu ser, czy wykorzystał zapiekłego kozła do uwolnienia się z pułapki? Przykładów na spryt lisa jest wiele. Ot, choćby jego nory, które mają kilka wyjść umożliwiających ucieczkę, ale też ślepe korytarze, które utrudniają atak nieproszonego intruza, a nawet uśmiercenie go przez zasypanie. Lisy demonstrują również swój spryt przy zdobywaniu pożywienia. To one potrafią jak nikt forsować siatki, aby dostać się do przydomowych kurników. To one patrolują tereny wzdłuż torów i dróg w poszukiwaniu zwierząt potrąconych przez samochody czy pociągi. To one potrafią chodzić za mającą urodzić sarną, aby porwać nowo narodzone młode. Zdarza się również, że wykradzione jaja z gniazd ptaków potrafią rozłupać o kamień. Inteligencja lisa jest nawet potwierdzona naukowo. Zdaniem uczonych rozumie on więcej gestów i komend niż przebywający od tysięcy lat z człowiekiem pies. Mimo wielu prób nigdy jednak nie udało się go w pełni udomowić. To zabawne, że bez problemu udaje się to z symbolem niezależności – wilkiem.
Powszechny i pospolity
Nie jest żadnym problemem spotkać lisa. Choć większość z nich żyje w lasach, to jednak coraz częściej można go zobaczyć również w mieście. W Warszawie przemykają wzdłuż nasypów kolejowych, nie szczególnie przejmując się przejeżdżającymi pociągami. W mieście odgrywają pozytywną rolę, gdyż są gatunkiem zmniejszającym populacje gryzoni, chociaż z drugiej strony odżywiają się tym, co zdobyć najłatwiej: odpadkami znalezionymi na śmietniku. Tendencja przenoszenia się tych zwierząt do miast jest zauważalna od lat na Zachodzie. Metropolią, która słynie z obecności tych rudych ssaków, jest Londyn. Ich liczebność w stolicy Wielkiej Brytanii sięga około 10 tys. sztuk. Mimo że zazwyczaj są lubiane, czasami stanowią problem dla mieszkańców. Niektórzy nie życzą sobie ich obecności na swoich posesjach i podejmują z nimi walkę. Jedną z form jest działalność „snajperów”, którzy za opłatą kilkudziesięciu funtów dokonują eliminacji nieproszonych gości. Większość londyńczyków nie preferuje jednak tej metody, skupia się raczej na odstraszaniu lisów. Można to robić na kilka sposobów. Najczęściej używa się chemikaliów, które zniechęcają lisy. Jest też metoda „stracha na wróble”. Nie ma on jednak nic wspólnego z tradycyjną słomianą postacią w dziurawych łachach. To rodzaj urządzenia na fotokomórkę, które gdy wykryje lisa lub inne zwierzę, uruchamia zraszacz i oblewa je wodą. Metoda jest rekomendowana przez organizację „Fox Projekt”. W Londynie zdarza się, że lisy widywane są nawet w autobusach komunikacji miejskiej. W polskich miastach problem jest na razie niezauważalny. Co innego jednak na wsi.
Postrach zajęcy i ptaków
Szacuje się, że w Polsce żyje ponad 200 tys. lisów. Liczba ta wzrosła kilkakrotnie od lat 90. Wszystko dlatego, że ludzie wyeliminowali kluczowy czynnik redukujący liczbę tych ssaków, czyli wściekliznę. Wszystko dzięki szczepieniom, które wykonujemy w naszym kraju od 1993 r. W pierwszych latach akcja ta obejmowała teren sześciu województw zachodniej części Polski, a począwszy od 2002 r. akcją objęto cały kraj. Uodparnianie lisów wolno żyjących na wirus wścieklizny realizowane jest poprzez zrzucanie z samolotów szczepionek w ilości 20 dawek na 1 km2. W terenach zurbanizowanych szczepionki wykładane są ręcznie. Pigułki ze specjalną substancją zanurza się w śmierdzącej rybą kostce, którą lisy chętnie zjadają. Obecnie akcja ta trwa na terenie kilku województw w całym kraju. Jedna dawka leku to koszt około 2,5 zł, tymczasem w jednym tylko województwie śląskim w tym roku zrzuconych zostanie ponad 202 tys. dawek. Do tego należy dodać koszty eksploatacji samolotów. Szacuje się więc, że całe przedsięwzięcie pochłania rocznie około 40 mln zł. Wymierną korzyścią jest natomiast to, że na terenie Polski praktycznie wyeliminowano problem wścieklizny. To ważne, bo zdaniem WHO rocznie z powodu tej choroby umiera około 60 tys. ludzi. Niestety, cenę za komfort i zdrowie Polaków płacą małe ssaki i ptactwo. Większa liczba lisów to bowiem zwiększona presja na zające, bażanty czy kuropatwy, bo mimo że według badań psowate jedzą głównie gryzonie, to jednak blisko jedną czwartą ich diety stanowi bardziej treściwe menu. Jednocześnie sprytny rudzielec nie ma zbyt wielu naturalnych wrogów. Na naszym terenie mogą nimi być jedynie wilk, ryś i szakal. Żaden z tych gatunków nie jest jednak tak liczny, aby drastycznie wpłynąć na populację lisów.
Rola myśliwych
Dlatego co roku myśliwi dokonują redukcji liczebności lisów. Wszystkie dane statystyczne wskazują, że w ostatnich latach populacja gatunku jest stabilna, i to mimo odstrzału około 130 tys. sztuk tych psowatych. Chodzi głównie o ochronę mniejszych gatunków, bo w zasadzie polowanie na lisy nie ma żadnej wartości dodanej. Ich mięso jest niezdatne do spożycia. Futro nie jest dziś praktycznie wykorzystywane – upadły już drobne garbarnie. Można powiedzieć, że dzisiaj wyprawka jest powyżej ceny skórki. Polowanie takie jest wprawdzie elementem tradycji, ale jest ona coraz mniej rozumiana przez społeczeństwo. Postuluje ono zakaz używania specjalnie tresowanych psów, a nawet całkowite wstrzymanie odstrzału lisów. I znów może się okazać, że lis przechytrzy człowieka, który mimo że walczy z nim od setek lat, to jednak konsekwentnie jest w tej walce ogrywany. Rację miał bowiem mądry lis z „Małego Księcia”: „Życie jest jednostajne. Ja poluję na kury, ludzie polują na mnie. Wszystkie kury są do siebie podobne i wszyscy ludzie są do siebie podobni”.