Zaświeciło słońce, rozpędziło chmury, a małe kawałki nieba spadły na ziemię. Z dnia na dzień zaniebieściło się wśród zeschłych liści. Zakwitły przylaszczki, z angielskiego zwane liverleaf, a w Polsce nazywane również wątrobne ziele, co ma swoją genezę w ich kształcie. 

Po raz pierwszy roślina została tak nazwana w 1718 r. przez Dilleniusa – Hepatica, co wzięło się z greckiego hepara – wątroba. Niegdyś wierzono bowiem, że przylaszczka, dzięki tej formie liści, leczy schorzenia wątroby. Było to zgodne z ówczesną teorią, że roślina leczy tę część ludzkiego ciała, którą z wyglądu przypomina.

Rdzenni mieszkańcy Ameryki północnej spożywali herbatkę z liści przylaszczki. W czasach kolonijnych stosowano ją jako lek na kaszel. W Europie służyła jako remedium na schorzenia pęcherza moczowego, płuc, krtani, choroby nerek oraz wrzody. W dużych dawkach jest jednak trująca, więc należy się z nią obchodzić uważnie i umiejętnie, a najlepiej zachwycać się wyłącznie jej widokiem w naturze albo w ogródku.