Słowo rój brzmi groźnie, niczym tytuł znanego thrillera sprzed lat. Ja właściwie nazywałbym to „rojkiem”, bo roje, takie olbrzymie i gigantyczne można zaobserwować wiosną w dolinach większych rzek. Roje tak ogromne, że potrafią zakryć sporą połać nieba.
Każde spotkanie z komarami budzi raczej w człowieku mało ciepłych uczuć. Trzeba jednak przyznać, że te jesienne tańce, podczas ostatnich słonecznych dni mają swój urok. Gdy wszelkie owady dawno już poszły spać, bądź zostały unicestwione ręką czasu, to owe małe, brzęczące stworzenia po raz być może ostatni przystępują do miłosnego tańca. Przetrwają tylko samice, które od teraz gotowe będą wydać na świat nowe pokolenie małych, krwiożerczych potworków.
A wiecie, ze komary łączą się w pary tylko raz i ponoć pozostają w związkach monogamicznych? Nie wiem ile w tym jest prawdy, ale takie krążą pogłoski.
Tak, czy owak, choćby nie wiem jak bardzo starać się ocieplić wizerunek komarów, to wraz z przyjściem wiosny będą znowu kąsać, nie dając wytchnienia puszczańskim wędrowcom. Ci, którzy poznali już Puszczę Białowieską, wiedzą, że są w niej takie miejsca, gdzie te małe wampirki pożarłyby najchętniej człowieka żywcem. I jak tu je polubić? Jedynie ich jesienny taniec w promieniach zachodzącego słońca wyzwala trochę sympati. I na tym wystarczy sentymentów.
Cykl: "Wędrując po Puszczy". Autor: Artur Hampel