Z dzięciołem czarnym wiąże się dość zabawna, a jednocześnie demoniczna historia. Pamiętacie zapewne sytuację, w której niedźwiedź z Białorusi zawitał do polskiej części Puszczy Białowieskiej. Otóż dwa dni po tym, gdy misiek narozrabiał nieco w pasiece mojego kolegi leśnika, usłyszałem w lasie donośny rozgardiasz. W związku z tym, że zdarzenie miało miejsce dokładnie w okolicach, w których po raz pierwszy stwierdzono występowanie niedźwiedzia w Puszczy, wyobraźnia podsuwała mi najbardziej dramatyczne scenariusze, włącznie ze sceną gruchotania kości.
Nie powiem, ciarki przeszły mi po plecach, gdyż dźwięki najwyraźniej dochodziły z pobliskich zarośli, a sprawcy owego rozgardiaszu nijak nie dało się dostrzec. Ciekawość wzięła jednak górę i pomimo obaw, na co mogę się napatoczyć, postanowiłem podejść jak najbliżej zdarzenia. Emocje sięgały zenitu, a dźwięki były już tak dokładnie słyszalne, że powinienem widzieć, co się za nimi kryje. Mimo to, nawet wytężając wzrok, niczego nie mogłem dostrzec, nawet jakiegokolwiek ruchu w podszycie lasu.
Przez głowę mknęły myśli jak huragan, że może to wilki, a może jednak niedźwiedź, który zaraz stanie przede mną na tylnych łapach, by po chwili rzucić się na mnie z długimi jak noże pazurami.
Nieswojo jest słyszeć, a nie móc zobaczyć, przyznam jednak szczerze, że gotów byłem do natychmiastowego odwrotu, wypatrując za plecami najlepszej drogi ucieczki. Złowieszcze myśli przerwał jednak gwałtowny ruch i całe emocje nagle opadły. Z miejsca, z którego rozlegał się ów donośny harmider poderwały się bowiem dwa dzięcioły czarne, odlatując w głąb lasu i przysiadając na pobliskich drzewach.
Musicie przy tym wiedzieć, że dzięcioła czarnego nie sposób pomylić z żadnym innym krajowym dzięciołem, a to z tego względu, że jak sama nazwa wskazuje, jest niemal w całości czarny. Jest też o wiele większy od pozostałych naszych dzięciołów. Charakterystyczne są też odgłosy jakie z siebie wydaje. Kto by jednak zwracał na nie uwagę, gdy wyobraźnia podsuwa niedźwiedzia!
Bicie serca powoli wracało do normy, ale wciąż nie dawało mi spokoju - co sprawiło, że robiły one aż tyle hałasu. Gdy podszedłem moim oczom ukazał się stary, spróchniały pień drzewa, a z niego odłupane były już spore kawały drewna. To właśnie ciesielsko-kulinarna operacja wywoływała tyle zamieszania i aż nie mogłem uwierzyć, jak mogła spowodować aż taki rwetes.
Niedźwiedzia nie było, wilka też nie i to chyba na moje szczęście.
Cykl: "Wędrując po Puszczy". Autor: Artur Hampel