Bez czarny jest ziółkiem bardzo wszechstronnym w zastosowaniu. Zauważył to już w starożytności Hipokrates. Właściwie z każdej części bzu czarnego jesteśmy w stanie wyciągnąć dobroczynne działanie. Dlatego roślinę często nazywano „Bożą apteczką”.
Zawsze z niecierpliwością wyczekuję wiosny, by zebrać kosz pachnących baldachów i przerobić je na syrop. Dodawany do wody przydaje się zwłaszcza latem. Zastosowanie znajduje również zimą, jako słodzik do herbaty. Do tego jest dosłownie napakowany minerałami, witaminami, bioflawonoidami, krótko mówiąc od razu stawia człowieka na nogi i wzmacnia odporność na wszelakie przeciwności losu. Tak, dobrze myślicie, bez czarny ma także działanie antydepresyjne.
Cały baldach kwiatów możecie wrzucić na patelnię, przyrządzony w cieście naleśnikowym jest przepyszny! Dobrym pomysłem będzie też suszenie na napary. Owoce bzu wystraszą jesienno-zimowe zarazki.
Jeśli chodzi o liście, to w dawnych czasach używano ich do sporządzania okładów na oparzenia i stany zapalne. Obecnie wyciągi z ziela stosuje się także do zwalczania szkodników. Z korzenia gotowano kiedyś odwar na ukąszenia od węży. Ciekawe jaka jest skuteczność owego specyfiku, chociaż tego lepiej nie sprawdzać.
Jesienią na krzakach bzu pojawiają się prawie czarne, złamane trochę fioletem owoce. Trzeba się spieszyć z ich zbiorem, bo czycha na nie wielu, szczególnie ptasich amatorów. Z owoców wychodzą zaś wyśmienite galaretki, dżemy, wina i mój ulubiony sok, którym rok w rok wspomagam leczenie infekcji wirusowych.
Zbierając czarny bez pamiętajcie, że prawie wszystkie części, oprócz dojrzałych w pełni owoców, zawierają trującą sambunigrynę. Na szczęście trucizna rozkłada się podczas suszenia i gotowania.