Kto jeszcze kilkadziesiąt lat temu przypuszczał, że niezwykle rzadki wówczas pająk, jakiego z trudem można było znaleźć na polskich łąkach, kiedyś będzie występował aż tak licznie? Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że gatunek ten zdominował dzisiaj nasze murawy. Potrafi być ich nawet po kilka osobników na jednym metrze kwadratowym! Tak duża liczebność tygrzyka paskowanego nie ominęła oczywiście Puszczy Białowieskiej, a charakterystyczne, jaskrawe ubarwienie sprawia, że można go dość łatwo dostrzec.

We wrześniu mija miesiąc od kopulacji tych pająków. Samica tygrzyka paskowanego nabrzmiewa  z każdym kolejnym dniem wskutek dojrzewających w jej wnętrzu jaj. Niebawem przystąpi do budowania specyficznego kokonu w kształcie urny. Misterna praca samicy zaczyna się od poziomej konstrukcji rozpiętej pomiędzy źdźbłami traw. Niemal pośrodku sieci, która będzie niebawem utrzymywać całe gniazdo w powietrzu, pająk rozpoczyna tkanie kokonu dla przyszłego pokolenia. W pierwszym etapie powstaje coś na kształt szyjki od butelki. Gdy osiągnie wielkość kilku milimetrów, samica składa do niej kilkaset pomarańczowo-żółtych jaj. Wówczas cała konstrukcja przypomina nieco małą żaróweczkę. Samica natychmiast oplata je pajęczyną. Oprzęd jest gęsty, satynowy. Gdy pająk skończy swoją pracę, grubość ścianki z przędzy będzie wynosiła od kilku milimetrów do niemal centymetra.

Z początku snuta przędza jest biała, później brązowawa, i znowu biała. Na koniec tygrzyk paskowany maskuje gniazdo swoich młodych, snując przędzę szarą i brunatną, nadając jednocześnie urnie maskujący rysunek. W tak misternie wykonanym przez pajęczą mamę kokonie jeszcze przed zimą wylęgną się młode i spędzą w nim czas aż do wiosny. Samica natomiast dożyje zaledwie jesieni, słabnąc jednak z każdym dniem i zmniejszając swoją aktywność. Coraz chłodniejsze dni powodują, iż nie będzie już taka żwawa jak latem, by ostatecznie przestać się ruszać całkowicie. 

Jedynym pokoleniem, które powita nowy rok, są właśnie młode tygrzyki spędzające mroźną zimę w kokonie. Wraz z nastaniem wiosny i coraz cieplejszych dni, pajączki tygrzyka paskowanego opuszczą kokon, tworząc w jego pobliżu wspólną sieć. Te maleńkie z początku stworzenia osiągną niebawem wielkość 2,5 centymetra (samice), nie licząc rozpiętości odnóży.

Naukowcy zastanawiają się nad przyczyną intensywnego rozprzestrzeniania się tego gatunku. Powstało kilka hipotez, jednak najbardziej prawdopodobna jest taka, która mówi, że młode pająki potrafią przenosić się za pomocą wysnutych nitek na dalekie odległości. Takie swoiste babie lato, tyle że nie jesienią, a wiosną.

Tygrzyki paskowane występują wszędzie tam, gdzie łąki nie są eksploatowane gospodarczo. Biorąc pod uwagę umiejscowienie kokonów, które zawieszone są tuż nad ziemią, wiosenne zabiegi na łąkach są dla tych pająków śmiertelnym zagrożeniem. Nie mają szansy na przeżycie, podobnie zresztą jak wiele innych gatunków zwierząt, podczas wiosennego wypalania traw. Warto tutaj przypomnieć, że wypalanie traw jest niezgodne z prawem (ustawa z dnia 16 kwietnia 2004 r. o ochronie przyrody -Dz. U. nr 92, poz. 8, art. 124).

W Puszczy Białowieskiej na całe szczęście, nie tylko dla tygrzyków, ale całej fauny zamieszkującej łąki, traw się nie wypala. Spora część łąk jest jedynie z najróżniejszych powodów wykaszana. Są jednak ogromne obszary zachowane bez jakiejkolwiek ingerencji i to jest właśnie najlepsze miejsce do obserwacji tych ośmionogów.

Cykl: "Wędrując po Puszczy". Autor: Artur Hampel