Tak się złożyło, że widoczna na fotografiach pliszka towarzyszyła mi ostatnio całymi dniami. Latała na podwórku, dzielnie wyłapując uciążliwe owady, głównie komary i bąki. Jej pomoc w tępieniu „upiornych”, małych natrętów była wręcz nieoceniona. Nie obeszło się jednak bez strat - jej działalność okupiona była zabrudzonym samochodem, gdyż tam urządziła sobie właśnie łowisko. Słowo „okupiona” należy więc traktować dosłownie…
- No coś za coś - powiedziałem sobie i tym sposobem niemal już zaprzyjaźniona spoglądała na mnie filuternie. Gdy tylko zbliżałem się do niej, na mniej niż dwa metry, natychmiast uciekała. Cóż, ufność ma swoje granice.
Pewnego dnia coś się jednak zmieniło i nie chodzi o to, że nagle zabrakło komarów. Otóż zwyczajnie znikła, zaprzestając brudzenia auta i porzucając swoje dotychczasowe łowisko. Zastanawiałem się, czy może padła ofiarą krogulca, który od czasu do czasu przelatywał nad posesją w środku puszczy, a może jakiś bezczelny kot skorzystał z okazji i zamordował „moją” pliszkę?
Okazało się wkrótce, że nic z tych rzeczy. Ptaszyna czuła się dobrze, tyle, że skorzystała z innego miejsca. Ciekawsza była dla niej świeżo skoszona łąka, a na niej mnóstwo wszelkiego rodzaju żyjątek gotowych do konsumpcji.
Mogłem skorzystać z okazji i podczołgać się dość blisko do niedawnego lokatora puszczańskiej posesji, a ta jakby nigdy nic biegała to w jedną, to w drugą stronę chwytając i pożerając co chwila jakiegoś stawonoga.
Od czasu do czasu przyglądała mi się z pewną dozą ciekawości, jednakże tak jak poprzednio zachowując bezpieczny dla siebie dystans.
Cykl: "Wędrując po Puszczy". Autor: Artur Hampel