Kilka dni temu, podczas wędrówki skrajem olsu, zwróciłem uwagę na suchy dąb. Nie był specjalnie wysoki, ani gruby (około 1 m średnicy). Posiadał jednak na pniu sztucznie wydrążoną szczelinę. Zupełnie jak barć - pomyślałem, choć zdrowy rozsądek podpowiadał, że to raczej mało możliwe. Gdy car Aleksander III w 1888 r. włączył Puszczę do dóbr apanażowych, bartnictwa zaprzestano. Pewnie dzięcioł czarny wystukał taką dziuplę - próbowałem sobie wyjaśnić. Skonsultowałem jednak fotografię ze specjalistą ornitologiem, który bez wahania stwierdził, że to nie jest robota dzięcioła.
Wszystkie dobrze zachowane barcie, jakie do tej pory widziałem, znajdowały się na sosnach. Właśnie ten gatunek preferowany był przez bartników. Rzadziej zakładano je na dębach, lipach czy świerkach. Ponadto moja barć znajdowała się nisko, około 2 metrów nad ziemią. Nawet ten fakt także nie wyklucza prawdopodobieństwa moich podejrzeń, gdyż ostatnie wcale nie były lokowane wysoko. Sto pięćdziesiąt lat temu bartnik mógł stać w tym miejscu, wcale nie podejrzewając, że rzemiosło którym się para tak szybko zaginie. Niedługo, przyszłe pokolenia nie będą już miały okazji ujrzeć stojących bartnych drzew. Szkoda, bo tak wiele nam przecież mówią o historii i tradycji tych puszczańskich ziem.
Autor: Wuev