Relikt w pniaku - takim właśnie mianem określa się pachnicę dębową, czyli dużego, masywnego chrząszcza z rodziny poświętnikowatych. Dlaczego nazywa się ją reliktem z pierwotnych lasów? Prawdopodobnie składa się na to jeden, zasadniczy czynnik, a mianowicie taki, że występowanie tego owada odnosi się do starych, pierwotnych lasów, w których przypuszczalnie była duża ilość dziuplastych, próchniejących dębów i lip. Dlaczego napisałem – „przypuszczalnie”? Gdyż tak naprawdę nie wiemy, poza fragmentaryczną wiedzą, jak to było wiele tysięcy lat temu, i czy w rzeczy samej pachnicy było „od zatrzęsienia”, jak to niektórzy usiłują przekonywać. Może tak, może nie. Tego nie wiemy.
Faktem jest jednak, ze owad nie należy do zbyt często spotykanych i z tego też względu jest objęty ochroną gatunkową, bodajże wszędzie, gdzie występuje.
Wikipedia podaje za Encyklopedia of Life (EOL), iż gatunek ten ma status bliski zagrożenia, a populacja maleje. Czy tak jest w istocie i czy tak jest w Polsce? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na te pytania, gdyż poważniejsze zainteresowanie pachnicą zrodziło się właściwie nie tak dawno, a związane było ściśle z ochroną starych dziuplastych drzew, między innymi na terenach zurbanizowanych. Ostatecznie doprowadziło to do takiej sytuacji, że aby wyciąć spróchniałe drzewo, na którym stwierdzono występowanie pachnicy potrzebna jest zgoda właściwego ministra od spraw środowiska.
Oj, były z powodu pachnicy całkiem poważne awantury, również w Białowieży. Tak to jednak często bywa, gdy ścierają się względy bezpieczeństwa dla ludzi, z niemal ortodoksyjnym podejściem do ochrony stworzeń wszelakich, ale innych niż człowiek.
Nie będę dalej rozwodził się nad tym zjawiskiem a skupię się na spotkaniu z pięknym chrząszczem, bo chyba nikt nie zaprzeczy, że jest piękny, prawda?
Cała rzecz wydarzyła się w Białowieży, gdy szedłem na kolejną wyprawę do Puszczy. Kątem oka spostrzegłem ruch czegoś sporego na pniu po ściętym grubym drzewie, a była to bodajże lipa.
Spojrzawszy w tamtym kierunku nie wiedziałem jeszcze, że to pachnica. Dopiero gdy podszedłem bliżej, z niemałym zadowoleniem stwierdziłem, że „każdy ma, mam i ja”.
Oczywiście stwierdzenie to dotyczyło dumnych fotografów, którzy chwalili się w sieci i nie tylko swoją fotograficzną zdobyczą. „Moja” pachnica okazała się być wyjątkowo wdzięczną modelką, czy raczej modelem - jeśli o ścisłość chodzi. Przechadzała się przed okiem obiektywu i pozowała niemal z każdej możliwej strony.
Próchno drzew stanowi dla tych owadów w zasadzie wszystko. To jest zarówno dom, jak i pokarm, porodówka i żłobek. Osobiście przekonałem się, ze ścięcie zagrażającego, przydrożnego drzewa nie musi od razu oznaczać przekreślenia możliwości rozwoju tych owadów w danym miejscu. Radzą sobie całkiem przyzwoicie w tym, co po drzewie zostało, czyli w pniaku pustym w środku i pełnym próchna i tak pomyślałem sobie przy okazji, czy niektóre awantury są na pewno potrzebne?
Cykl: "Wędrując po Puszczy". Autor: Artur Hampel