Tyle radochy, co dają  gąsiorki podczas obserwacji, to po prostu poezja. Przepraszam za ten kolokwializm, ale gąsiorki, to ptaki wyjątkowe i wręcz zmuszają do bycia na „luzie”. 

Przeczesując leśne uprawy, czy też wędrując po śródleśnych polanach, zawsze wypatruję tego fascynującego jegomościa, a nawet całą rodzinkę, jeśli oczywiście przyjdzie na to właściwa pora.
Fascynujące jest ich zachowanie wobec człowieka i to w obrębie jednego osobnika. Nierzadko wykazują dużą płochliwość, by innym razem dopuścić do całkiem bliskiego kontaktu. Od czego to zależy? Nie mam bladego pojęcia, ale tak już te ptaszki mają.

Co Linneusz miał na myśli?

Najbardziej popularna encyklopedia naszych czasów, czyli w Wikipedia, naukową nazwę jaką nadał przyrodnik gąsiorkowi (Lanius collurio) tłumaczy jako - rzeźnik, a drugi człon nazwy odnosi do nawiązania z ptakami drapieżnymi. Hmmm…

Jakoś trudno mi się z tym zgodzić, bo chyba nie o to Linneuszowi chodziło, takie przynajmniej odnoszę nieodparte wrażenie.

W innym tłumaczeniu, nazwa rodzajowa oznacza kata, i to moim zdaniem miał na myśli Linneusz. Związane jest to nie tylko z czarną przepaską przebiegającą przez oczy, ale też z powodu zawieszania, bądź nakłuwania zdobyczy na gałązkach, co sprawia, iż istotnie można porównać zachowanie gąsiorka do oprawcy zwanego katem. Drugi człon nazwy jest już bardziej zagadkowy, ale wątpię by przyrodnik miał na myśli nawiązanie do ptaków drapieżnych. Raczej do popularnych w niektórych europejskich krajach, zwłaszcza we Włoszech, bożonarodzeniowych pączków ziemniaczanych pod nazwą - „colluri”, mających kształy okręgów (u nas podobne w kształcie są popularne oponki).

Takie skojarzenie mogło nasunąć przyrodnikowi kręcenie przez gąsiorka ogonem w sposób niezwykle charakterystyczny, właśnie nakreślające wzór okręgu, a wspomniane pączki, to właściwie były znane już przecież w starożytności. „Colluri” prawdopodobnie znał więc Linneusz nie tylko z kulinarnych opowiadań.
Co prawda nie przekonamy się na sto procent, czym kierował się Linneusz nadając naukową nazwę temu gatunkowi, ale pozwólcie, że będę się trzymał własnej wersji, bo ma w moim przekonaniu większy sens.

Wracając jednak do obserwacji gąsiorków, to muszę przyznać, że podpatrywanie całej ptasiej rodzinki sprawia niemałą frajdę. Po opuszczeniu gniazda przez pisklęta, rodzice opiekują się jeszcze jakiś czas młodymi i jest to najbardziej fascynujący okres, w którym warto je podglądać. Gwarantuję, że czas będzie mijał szybko, a wrażenia niecodzienne.

Ja taką gąsiorkową rodzinkę podglądałem dłuższy okres na łąkach w okolicy Białowieży i zawsze było mi się z nią ciężko rozstawać. Gdy już przyzwyczaiły się do mojej obecności, przestały być zbytnio płochliwe. Nie chowały się już w gęstych, wierzbowych zaroślach i pozwalały na dość bliskie podejście.
Zauważyłem, że młode chętnie opuszczają gałęzie krzewu i przysiadują na niewielkich wzgórkach na ziemi, powiedzmy, na takich mini czatowniach. Nieco inaczej, niż robią to ptaki dorosłe. Możliwe, że w ten sposób uczą się zdobywania pokarmu. Jakby nie patrzeć, zawsze nieco bliżej do potencjalnej ofiary, zatem i upolowanie jej wydaje się być łatwiejsze. Spłoszone jednak szybko uciekały na  gałęzie, a te bardziej płochliwe chowały się gdzieś w głębi krzewów.
Nie mniej satysfakcji daje obserwowanie ptaków dorosłych, zwłaszcza wówczas, gdy czatują na swoje ofiary niecierpliwie kręcąc ogonem.
 

Cykl: "Wędrując po Puszczy". Autor: Artur Hampel