Uciążliwe upały sprawiają, że podróżowanie pieszo przez gęsto porośnięte grzęzawiska wydaje się być nie lada wyzwaniem. Trzeba wykazać się sporym chartem ducha oraz dużą odpornością na ataki latających owadów. Nieustanne brzęczenie znacznie obniża poziom aktywności zmysłów, a już szczególnie słuchu. Mimo wszelkich niedogodności warto spróbować zmierzyć się z dziką przyrodą.
Dzisiejsza wędrówka okazała się strzałem w dziesiątkę. Przemierzając koryto wyschniętej rzeki Perebel, usłyszałem odgłosy podobne do parskania konia. Przycupnąłem zatem opierając się o rosnącą olszę i w ciszy czekałem rozwój wypadków. Wreszcie z wysokich trzcin wyłonił się stary, styrany życiem łoś. Zmierzał dokładnie w moim kierunku. Powoli, noga za nogą, niedbale snuł się, kręcąc przy tym nosem. Nagle bum, położył się w zaroślach i dalej chrapie po swojemu, chłodząc swoje cielsko w chłodnym błocie. Czekałem kilka minut, aż ponownie uniósł się, wyprostował i patrzy prosto na mnie. Ja także zerkam na niego. Odległość była niewielka, najwyżej dwadzieścia metrów. Serce miarowo przyspieszyło, echem odbijając się w bębenkach uszu. Szczęśliwie, to on bał się bardziej niż ja i wolnym truchtem oddalił się w kierunku skraju lasu. Stary dziadek wykazał się mądrością, którą nabył przez lata, że z ludźmi lepiej nie zadzierać. Ja zaś cały i zdrowy wróciłem do domu.