Zaskroniec jest wężem, ale nie żmiją. Zdarza się, że niektórym mylą się te pojęcia, zatem od tego prostego wyjaśnienia chciałem zacząć.


Zaskrońców w Puszczy Białowieskiej nie brakuje, choć nie tak łatwo je spotkać. Najczęściej widzimy młode zaskrońce, które ku swojemu nieszczęściu wygrzewają się na mniej lub bardziej ruchliwych drogach. Jak wówczas kończą - nietrudno się domyślić, a kończą niestety nawet pod kołami rowerów. Im ładniejsza pogoda, tym więcej na drogach małych węży, a wraz z nimi i rowerzystów.

Z dorosłym zaskrońcem jest już nieco inaczej - takiego spotkać jest o wiele trudniej, a trzeba dodać, że potrafi urosnąć do całkiem przyzwoitych rozmiarów. Jest bardziej czujny, skryty, stara się unikać człowieka.


Niektórym zaskrońcom udaje się dożyć sędziwego wieku. Mogą mieć kilkanaście lat i urosnąć do ponad metra długości.


Choć takie wymiary węża często wywołują u ludzi panikę, to zaskrońców nie trzeba się obawiać. To znaczy ludzie nie muszą, bo gryzonie, żaby a nawet ryby powinny obawiać się tego gada jak najbardziej!


Zaskrońce nie są wężami jadowitymi, z czego my ludzie jesteśmy bardzo zadowoleni, ale inne, mniejsze istoty już chyba nie tak bardzo - bo czy nie lepiej zginąć od jadu i cierpieć krótko, niż być pożartym żywcem?


Natura, choć piękna, potrafi być bezlitosna. Lecz nie litości w niej należy się tak naprawdę doszukiwać, tylko realizmu życia, które rzadko kiedy usłane jest pachnącymi kwiatami. Przyroda uczy pokory, powinna uczyć.


No właśnie, a jak wyglądało moje spotkanie z tym pięknym gadem? Czy mnie też chciał pożreć żywcem? On nie, ale po kolei.


„Mój” zaskroniec nie był zbyt duży, ale nie był też karłem. Jak to zazwyczaj bywa, naszedłem na niego całkowicie przypadkowo i choć z sesji zdjęciowej nie był zachwycony, to postanowił kilka razy pozować jak wytrawny zawodowy model.


Jak wiecie, bądź nie wiecie, ale już wiecie, zaskrońce preferują obszary wilgotne, często przy zbiornikach wodnych. Możecie się domyślić, że sesja zdjęciowa nie obyła się bez poniesienia przeze mnie kosztów. Te zaś zostały okupione krwią własną na rzecz niezliczonych eskadr komarów, które niczym niepokojone zrobiły sobie ze mnie najprawdziwszą w świecie jadłodajnię. Leżąc plackiem na ziemi i robiąc zdjęcia, byłem niczym bar mleczny, czy właściwiej byłoby rzec - krwisty, dla wygłodniałych małych istot o wampirycznych wręcz skłonnościach.


Nadszedł nieubłagany koniec spotkania z zaskrońcem. On już znużony pozowaniem, ja z kolei pokłuty i wysączony w altruistycznym geście dokarmiania dzikich zwierząt własną osobą. 



Cykl: „Wędrując po Puszczy” - Artur Hampel