Kiedy nocne przymrozki wypierają już pierwsze promienie wiosennego słońca, myślami powracamy do naszych ulubionych miłosnych, białowieskich historii.

Wszystko działo się pod koniec i tak długiego rykowiska. Młody, pełen energii byczek, zapewne pierwszy raz starający się o względy łań, napotkał na swej drodze równie zawziętego przeciwnika. Choć napastnik dysponował pokaźniejszym wieńcem, to po pierwszym starciu, szanse wydawały się całkiem wyrównane. Napierali na siebie z całą siłą i tylko głuchy trzask roznosił się od uderzeń poroża. Kto wie jak skończyłby się ten pojedynek, gdyby nie on - dorodny samiec, który nieoczekiwanie pojawił się na polanie. Mały cielak, z boku przyglądający się scenie bitwy, od razu wycofał się o kilka kroków, przeczuwając nieuchronną większą awanturę.

Wejście tak potężnego zawodnika zaskoczyło też najwyraźniej rywali. Z miejsca ocenili swoje niewielkie szanse, uznając dalszą potyczkę za zupełnie zbędną. Amant po prawej prysnął więc w dal od razu, a młody byczek stanął niepewnie na nogach, czując się znowu malutki.

Jeśli jeszcze się wahał, to krótko. Wystarczyły bowiem dwa kroki byka, by młodzieniec przypomniał sobie gdzie jego miejsce. W biegu więc odskoczył, ustępując miejsca większemu. Dla zdobywcy i to było jednak za mało. Uważnie śledził wzrokiem rywala. „Na tej polanie nie ma miejsca dla nas dwóch” - zdaje się mówić swoją postawą. Gdy tamten wciąż zwleka, byk postanawia interweniować. Skutecznie. Łania należy już tylko do niego.

 

 

Właśnie, a gdzie jest łania? Cielak co rusz ogląda się zaniepokojony, wzrokiem szukając matki. Wreszcie widzimy ją na trzecim filmie. Jest przy swoim dziecku. Byk zaś dalej tkwi na posterunku, teraz czuje się panem stada. Nigdy nie wiadomo, co rywalom przyjdzie do głowy. W miłości niczego nie można być pewnym.