Spadł mokry śnieg, którego ciężkie płatki przyklejały się do wszystkiego, co napotkały po drodze. Wczoraj było znacznie cieplej, więc biały puch roztapiał się tuż po zetknięciu z podłożem. Część zimnej masy przyklejała się na dłużej do niskich malin i jeżyn. Podróżowanie w takich warunkach szybko zamienia się w mokrą kąpiel.
Szum opadających kropli sprawił, że natknąłem się na niewielką watahę dzików. Widok dorosłej lochy i warchlaków poprzedził jedynie charakterystyczny, ostry, pieprzowy zapach. Przez chwilę obserwowałem jak ruchliwe dziki kręciły się wokół, czochrając się i ryjąc na zmianę. W końcu zostałem namierzony. Locha fuknęła i młode szybkim susem skryły się w gęstym młodniku. Ona jednak nie pobiegła za nimi lecz szła wzdłuż linii starego lasu i młodego gąszczu, raz po raz zanurzała się w niej, by za chwilę wyjść i fuknąć znów kilkukrotnie. Zastanawiałem się dlaczego nie uciekają razem, zamiast tego ona, matka prowadzi mnie.
W końcu oddaliliśmy się od siebie. Możliwe, że tam gdzie doszło do spotkania, stado miało co jeść i zapewnioną dobrą kryjówkę. Być może dlatego locha zastosowała skuteczny fortel, aby chronić zarówno młode, jak i sprawdzone lokum.