Spotkania ze zwierzętami w Puszczy Białowieskiej są zawsze fascynujące. Niektóre z nich przyprawiają o szybsze bicie serca, jak choćby nieoczekiwane spotkanie z potężnym żubrem, inne dają powód do rozmyślań i wielu ciepłych wspomnień.

Był pogodny, czerwcowy świt. Spacerowałem powoli, obserwując jak pierwsze promienie słońca przenikają korony drzew. Tuż obok, coś się poruszyło. Myślałem, że to zając schował się w przydrożnym rowie, ale jednak nie. Okazało się, że to sarna, ledwo widoczna spoza wysokich traw.
Skubała jakieś zioła stojąc na dnie zagłębienia i gdyby nie jej nagły ruch, to niemal wpadlibyśmy na siebie. Dzieliło nas zaledwie kilka metrów, z pewnością nie więcej niż dziesięć. Stanąłem jak wryty i powoli złapałem za aparat fotograficzny. Zdawałem sobie sprawę z tego, że taka chwila może być bardzo ulotna, a sarna jeśli mnie zwęszy, bądź zoczy, natychmiast zerwie się do ucieczki.


Nie byłem pewien, czy ów zwierzak mnie dostrzegł, czy był jednak tak zajęty sobą, że jakimś cudem przeoczył nieoczekiwanego towarzysza porannej biesiady. Sarna jednak zerkała wprost na mnie, po czym z całkowitą beztroską przystępowała do dalszego skubania roślin. A przecież stałem na drodze, doskonale widoczny!
Z wrażenia zakrztusiłem się przełykając ślinę i nie mogłem powstrzymać kaszlu. Teraz byłem już pewien, że sarna natychmiast da dyla, tymczasem… nawet nie spojrzała w moją stronę i dalej, w najlepsze skubała zielsko, nie zwracając nawet na mój kaszel najmniejszej uwagi.
Zafascynowany zdarzeniem, robiłem kolejne zdjęcia. Coś takiego przytrafiło mi się pierwszy raz w życiu! 

 

Autor: Artur Hampel