Od wielu lat tak się układa, że moje spotkania z zimorodkami są krótkie i niezwykle ulotne. To, że zimorodek pomieszkuje w Topile wiedziałem od dawna. Jeszcze dwa lata temu odkryłem miejsce idealne do obserwacji zimorodka - częściowo zrujnowany już pomost, wbijający się od brzegu na kilkanaście metrów w głąb Topiła. To właśnie tam zimorodek lubił czaić się na swoją łuskowatą zdobycz. Dzisiaj żałuję, że nie odwiedzałem tego miejsca częściej, gdyż pomost rozpadł się całkowicie, a zimorodek stracił swoją ulubioną czatownię na zawsze. Zapewne ma gdzieś niedaleko nową siedzibę, ale tej nie udało mi wciąż ustalić.
Ostatnio przeczesywałem okolicę wypatrując innych skrzydlatych mieszkańców Topiła, gdy nagle przeleciał tuż obok mnie kolorowy pocisk. Od razu wiedziałem, co to za ptak, gdyż tylko on podczas szybkiego lotu potrafi tak mienić się kolorami. Zresztą, kto raz widział lecącego zimorodka, to nigdy go z żadnym innym ptakiem już nie pomyli.
Serducho zabiło szybciej, spotkanie z zimorodkiem, to zawsze wielkie przeżycie i niesłychana przygoda. Przynajmniej dla miłośnika przyrody. Szczęście sprzyjało mi jednak wyjątkowo. Ptak bowiem po chwili wrócił i przysiadł na niewielkim drzewie wyrastającym dosłownie z wody.
Byłem ogromnie podekscytowany okolicznością wylądowania zimorodka całkiem niedaleko, ale jednocześnie niemal sparaliżowany. Strach zrobić krok w jego kierunku, by go nie spłoszyć.
Zdążyłem zrobić dwa zdjęcia, a gdy już je wykonałem, zaryzykowałem próbę podejścia. Zrobiłem krok do przodu i w tej samej chwili zimorodek pomknął nad taflą wody, znikając mi z pola widzenia.
Autor: Artur Hampel