W ubiegłym roku opowiadałem wam o spotkaniach w Puszczy Białowieskiej z brodźcem samotnym, zwanym też samotnikiem, bądź stalugwą. Tym razem poznacie innego brodźca, znacznie mniej płochliwego od samotnika, którego jednak dość łatwo z samotnikiem pomylić. Zapraszam na spotkanie z brodźcem piskliwym.
To na co musicie zwrócić uwagę, to właśnie niewielka płochliwość ptaka. Nie ma w zasadzie takiej możliwości, by brodziec piskliwy nie widział was już z daleka. Z całą pewnością bacznie was obserwuje, choć wydawać się może, że zajęty jest wyłącznie żerowaniem. Jeśli będziecie podchodzić umiejętnie i spokojnie, będąc nawet w pełni widocznymi dla ptaka, ten będzie akceptował waszą obecność nawet z odległości czterech, pięciu metrów.
Różnice w ubarwieniu pomiędzy brodźcem samotnym a piskliwym są niewielkie. Na szczęście występują cechy, po których szybko nauczycie się rozróżniać oba te gatunki. Brodziec piskliwy jest nieco mniejszy od samotnika. Najbardziej jednak rzucającą się w oczy różnicą jest wybarwienie piór na przedniej stornie szyi oraz przy nasadzie skrzydeł. Szyja i pierś obu ptaków pokryta jest brązowawymi piórami. U brodźca samotnego tworzy ona niemal jedną linię w tej samej barwie ze skrzydłami i grzbietem ptaka. Wygląda to tak, jakby od góry samotnik był brązowy, a od dołu biały. U brodźca piskliwego pojawia się wyraźne wcięcie z jasnego upierzenia skierowane od dołu ku nasadzie skrzydeł, tworząc wyraźny zarys trójkąta. Wzór ten zakłóca niemal prostą linię oddzielającą brązowy wierzch, od jasnego spodu.
A jak potoczyło się moje spotkanie z brodźcem piskliwym? Ot, z początku go nie zauważyłem i wypalił mi wprost spod nóg. Na szczęście nie odleciał daleko i znalazł sobie dogodne miejsce na zanurzonym w wodzie pniu, tuż przy brzegu. Znajdował się w odległości około czterdziestu, może pięćdziesięciu metrów. Połowę dystansu mogłem przejść w miarę szybko. Kolejny odcinek starałem się już pokonać maksymalnie ostrożnie.
W tym czasie brodziec długim dziobem wygrzebywał niewielkie ślimaczki, skorupiaki i owady.
Po pięciu minutach skradania byłem już zaledwie parę kroków od brodźca, a ten, spacerując po kłodzie, podszedł do mnie mniej więcej na cztery metry. Najwyraźniej była to odległość w pełni akceptowalna. Zachęcony odwagą ptaka, zrobiłem jeszcze dwa małe kroki. Ten ruch okazał się jednak błędem, a brodziec natychmiast zerwał się do lotu.
Artur Hampel