Zagłębiłem się w stary las pełen martwych, ogromnych świerków. Nie była to jednak wyłącznie świerczyna, ale mieszany las, trochę grąd, a trochę ols. Tylko te powywracane drzewa oraz stojące jeszcze suchary sprawiały, że głowa raz po raz unosiła się ku górze, by sprawdzać, czy aby nie wisi nad nią jakieś niebezpieczeństwo.

Teren zaczął robić się podmokły i miejscami trzeba było brodzić w wodzie. Gdzieś między drzewami przemieszczały się sylwetki dzięciołów. Zdecydowanie był to już czas rozrodu i łączenia w pary, ale dzięcioły dostrzegłem trzy. Dwa przeskakiwały na gałęzie zawieszone tuż nad ziemią, a trzeci zajęty był wydzióbywaniem smakołyków z przewróconego pnia.


W pewnej chwili dwa dzięcioły niemalże zwariowały latając chaotycznie po okolicy. Przysiadły niedaleko miejsca, z którego prowadziłem obserwację i przystąpiły do dzieła stworzenia. Trwało to dosłownie kilka sekund. Nie wiem, czy to dlatego, że mnie spostrzegły, czy samiczce partner przestał odpowiadać, ale z kwileniem odleciały znowu chaotycznym lotem dalej w głąb lasu.

Trzeci dzięcioł, całkowicie niewzruszony zaistniałą sytuacją, wciąż dzióbał w kłodzie, jakby to był właśnie jego cały świat i nic innego poza tłustymi larwami nie istniało.


Autor: Artur Hampel