Spędzałem błogo czas nad Topiłem. W pewnej chwili, z głębi lasu zaczęło dobiegać intensywne krucze. To mógł być znak, że gdzieś może leżeć padlina, a przy niej być może czas spędza nie tylko kruk, ale również wilcza rodzina, a może nawet ryś.
Nie było czasu do stracenia. Droga prowadziła torami kolejki i od razu powiem, że w tym okresie trzeba zwracać szczególną uwagę gdzie stawia się nogi, gdyż bobry porządnie psocą w nasypie i można sobie zrobić niemałą krzywdę. W zeszłym roku noga zapadła mi się aż po udo i miałem ogromne szczęście, że w zapadlisko nie wpadłem cały. Nauczony tym niemiłym doświadczeniem szedłem tym razem po podkładach kolejowych. Było szybciej, ciszej i zdecydowanie bezpieczniej.


Krakanie dochodziło z lewej strony i już domyślałem się, gdzie może rozgrywać się scena, którą miałem zamiar obserwować. Doszedłem do poprzecznej drogi i skręciłem idąc wprost na skraj niedawnego zrębu porządkującego skutek gradacji kornika drukarza. Nie było łatwo iść cicho. Musiałem mocno zwolnić i ostrożnie stawiać stopy. Choć w wielu miejscach ziemia była już odsłonięta, to jednak spore odcinki pokrywała warstwa topniejącego i chrzęszczącego śniegu.
Kruki co jakiś czas cichły, by po przerwie znowu rozpoczynać swój donośny koncert. Krakanie rozlegało się gdzieś blisko. Spojrzałem w górę i z szumem skrzydeł bijących powietrze przeleciał tuż nade mną jeden z kruków. Zatoczył koło i zniknął.
Odgłos nadal dochodził z miejsca, do którego zmierzałem. Był to jednak dźwięk tylko jednego ptaka, co wyraźnie dało się teraz rozpoznać. Czyżby zatem nie cała krucza rodzina tutaj spędzała czas, a para podczas lęgów?
Wkradły się wątpliwości, czy moje pierwsze przypuszczenia, że kruki żerują na padlinie były słuszne. Znalazłem się już bardzo blisko skraju zrębu gdy nagle ukazała się wielka krucza sylwetka ostrzegająca mnie swoim krakaniem, że nie jestem tu niemile widziany. Kruk przysiadał na kolejnych drzewach, wzbijał się i zataczał nade mną kręgi pomiędzy koronami drzew. Był chwilami naprawdę blisko, a gdy już usiadł na gałęzi, rozpoczynał na nowo swoją kruczą naganę. Nie dało się oprzeć wrażeniu, że gdyby przemawiał ludzkim głosem, nie usłyszałbym z kruczego dzioba nic przyjemnego. 

Obszedłem drogę w poszukiwaniu wilczych tropów. Nie było żadnych, choć przecież jeśli leżała tu nawet gdzieś padlina, to wilki nie musiały nadchodzić właśnie z tej strony. Usiłowałem coś wyczuć węchem. Była lekka odwilż, więc była też szansa, że do nozdrzy dotrze ostra woń rozkładającego się truchła, ale nic. Żadnych tropów, śladów ani nieprzyjemnej woni, tylko natarczywie kraczący, jeden, jedyny kruk.
Trochę mnie kusiło żeby spenetrować niemałą powierzchnię zrębu i ostatecznie przekonać się, co zobaczył kruk. Ten nie dawał jednak za wygraną i nieprzerwanie kierował do mnie swoje kąśliwe uwagi. No cóż, skoro wykazuje aż taką aktywność, to może jednak uszanować jego wolę? Wycofałem się ze swoich zamiarów i ruszyłem w drogę powrotną. Kruk jeszcze chwilę mi towarzyszył, od czasu do czasu robiąc raban i przeklinając mnie donośnie. Trochę nerwów kosztowało go wyrzucenie intruza.
Artur Hampel