Ze znajdowaniem poroża jest trochę podobnie jak z grzybobraniem. Pasjonaci takiej aktywności potrafią wyruszyć bardzo wcześnie rano. Ja nigdy nie byłem zapalonym poszukiwaczem jelenich zrzutów, stąd też moja wyprawa nie odbyła się o świcie, a raczej blisko południa.
Z poprzedniego dnia zapamiętałem miejsce, w którym jelenie przekroczyły drogę. Tropy znalazłem bez trudu. Na poboczu drogi leżał jeszcze zbity, choć topniejący już śnieg. Podobnie było na niektórych, bardziej ocienionych fragmentach lasu. Nie trzeba było daleko iść, by zagęszczenie tropów mocno wzrosło, a dalej pojawił się jeszcze ślad żubra. Postanowiłem obejść bogatą w podszyt okolicę, gdzie zwierzęta mogły zapaść na odpoczynek. W takich zaroślach należało zachować szczególną czujność, bo wyjście wprost na żubra jest zawsze prawdopodobne i może okazać się też niezwykle niebezpieczne.
I gdy tak wyostrzyłem zmysły dotarło do mnie ciche chrupanie. Przez chwilę byłem całkowicie zdezorientowany, nie na taki dźwięki byłem nastawiony. Wyobraźnia posuwała wszystkie możliwe zwierzęta, które są zdolne do wydawania podobnych odgłosów. Przewinęła się też w myślach wiewiórka, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Ten rezolutny gryzoń z niezwykłym zapałem skalpował niewielką sosnę z szyszek i robił z nich prawdziwą masakrę zajadając się nasionami. Nasiona musiały mu smakować wyjątkowo, gdyż nic nie robił sobie z mojej obecności. Po prostu co jakiś czas podskakiwał zwinnie po gałęziach, kontynuując ucztę. Co ciekawe, wiewiórka nie ograniczała się do jednego miejsca, choć po wyjedzeniu nasion z szyszki miała w bliskim zasięgu jeszcze inne. Zostawiała je i wyszukiwała przysmaków na innych, dalszych gałęziach. Czyżby rozróżniała ich smak, a może to tylko kwestia przypadku? Tego się nie dowiem.
Autor: Artur Hampel