Na leśnych drogach, w wielu miejscach leży jeszcze śnieg. O wiele lepiej chodzi się teraz leśnymi bezdrożami. Ma to też swoją zaletę. Rozmiękczone podłoże sprawia, że poruszamy się niemal bezszelestnie, a to zawsze zwiększa szansę na zobaczenie czegoś ciekawego.

Gdzieś w oddali było słychać kruki, a niektóre z nich pojawiły się między konarami. Dobrze, że swoim wrzaskiem zwróciły uwagę, bo tuż nad wierzchołkami pozbawionych liści drzew przelatywał orlik, a za nim znowu kilka kruków. Nie dawały mu spokoju do tego stopnia, że orlik krzykliwy kwilił, wyraźnie poirytowany tym niesympatycznym powitaniem. A one niczym niewzruszone przecinały niebo niczym błyskawice, dając upust swojej złości, że jakiś tam orlik wkroczył po przerwie znów na ich teren.


Dalej, na polanie słońce spadło już dość nad horyzont, oświetlając wszystko malowniczo żółtopomarańczowym światłem. Z lasu nic nie wychodziło, ale za to nad lasem pojawił się kolejny orlik krzykliwy. Ten, całkowicie uwolniony od kruczych agresorów, leciał spokojnie przeczesując wzrokiem polanę. Zapewne cały ciężar kruczej niechęci przejął na siebie orlik przelatujący kilkanaście minut wcześniej.