Listopadowa aura nie nastrajała do wędrówek, puszczę otuliła mgła, a drobny deszcz miarowo uderzał w ubranie. Motywacja nadeszła znienacka, oto znajomy piechur odnalazł nieopodal poroże łosia. Postanowiłem także spróbować szczęścia, tym bardziej, że pamiętałem o miejscu, w którym ostatnio widywałem przechodzące byki.
Gdy znalazłem się już wśród gęstych trzcin, w oddali spostrzegłem wychylony łeb łani. Jeszcze kilka kroków i oczom moim ukazała się cała chmara, w sumie dziesięć sztuk, w tym co najmniej jeden cielak. Chyba mnie dostrzegły, ale kierunek wiatru okazał się moim sprzymierzeńcem. Usiadłem na mokrej trawie i obserwowałem. Szare futra zwierząt zlewały się z lasem, a mgła ograniczała widoczność. Być może dlatego czuły się bezpiecznie.
Wędrowałem jeszcze kilka godzin w poszukiwaniu poroża łosia. Tym razem bezskutecznie. Nie poddaję się, jutro znów jest dzień i kolejna szansa na odnalezienie pięknej łopaty lub spotkanie z następnymi mieszkańcami puszczy.