Dzień, w którym udało mi się podejrzeć tego zgrabnego koziołka nie napawał optymizmem. Od samego rana wiało tak, że mało który śmiałek miał chęć wystawić nos z lasu. Ten rogacz dobrze zaś wiedział od której strony śródleśnej łąki wejść i żerować tak, by silny wiatr dokuczał jak najmniej. Znalazł miejsce tuż przy gęstwinie splecionych wierzb, która zapewniała schronienie.
Traf chciał, że wiatr okazał się też moim sprzymierzeńcem. Choć uderzał chłodem po twarzy, dla kozła byłem niewyczuwalny.
Wuev