Było jeszcze przed świtem. Zroszona łąka pozwalała stawiać kroki bezszelestnie, więc chodziłem po niej niczym duch, obserwując, jak z każdą kolejną minutą ziemia zaczyna oddawać wilgoć. Z wolna unosiła się mgła, ale jeszcze jakby nieśmiało, ostrożnie.

Oparty o zrolowany balot siana dostrzegłem w oddali nagły ruch. Mam cię! Krzyknąłem w duchu. A to przechera! A jakiś ty ładny, no no… Z gąszczy sąsiedniej łąki wynurzył się przepięknej urody lis. Nie mogłem wręcz oderwać oczu od jego fascynującego umaszczenia.

Lis zatrzymał się wietrząc okolicę. Chyba mnie nie wyczuł. Ruszył powoli przed siebie, przystawał co jakiś czas, szukając czegoś na ziemi. Kluczył tak po jednej stronie łąki, odwiedzał kolejne bele siana, niektóre nawet dwukrotnie. Widać było, że rozgląda się za gryzoniami, jego największym przysmakiem. W pewnej chwili dostrzegł mnie. Przysiadł i czekał. Ja się nie ruszałem, on przez jakiś czas też nie. Zaczął myszkować dalej, ale dystans między nami się zwiększył. To przezorna bestia – myślę sobie i nadal obserwuję jak radzi sobie w polowaniu.


Wreszcie pojawiły się pierwsze promienie słońca, a leniwe pląsy nikłej mgły teraz nabrały pełnej mocy. Wkrótce ukryły okoliczne drzewa, krzewy, a nawet mojego lisa. Czas wracać do domu - pomyślałem - albo zajrzę jeszcze w jedno miejsce, tylko w jedno.

Autor: Artur Hampel