Szukałem lisiej nory, która powinna znajdować się w okolicy. Dzień wcześniej drogę przecięła mi liszka, dźwigała w zębach młodego zająca. Gdy mnie spostrzegła, porzuciła zdobycz i przepadła w pobliżu. Teraz po zającu nie było już śladu.

Obrałem kierunek jakim podążała lisica, mając nadzieję, że do nory będzie niezbyt daleko. Stary, dębowo-grabowy las z domieszką uschniętych świerków przeszedł w niewielki, świerkowy młodnik, miejsce niemal idealne na lisią norę. Po krótkiej lustracji stwierdziłem jednak, że trzeba iść dalej. Nory nie znalazłem. 

Z drągowiny wyszedłem wprost na piękny, ale częściowo zniszczony przez kornika drukarza starodrzew. Potężne świerki w większości zawaliły się pod wpływem zgnilizny, owadzich chodników i własnego ciężaru. Majestat tego miejsca, z jednej strony naznaczony smutkiem zamarłych drzew, a z drugiej magią przemijania, na chwilę mnie zauroczył. Stałem tak wpatrzony w połamane, potężne drzewa. 

Miałem wrażenie, że coś się poruszyło w oddali. Zatrzymałem się i wytężając wzrok znowu dostrzegłem ruch majaczący gdzieś za pniami. Po chwili ukazał się moim oczom żubrzy cielak. Nie zdążyłem nawet podnieść do oka aparatu, gdy ten, brykając beztrosko, znikł zakryty zielenią lasu, a zamiast niego wkroczyły potężne żubrzyce.

Jedna z nich dość nerwowo spoglądała w moją stronę. Dzieliła nas niezbyt wielka odległość. Młode, choć niewidoczne, wciąż hasało nieopodal. Postanowiłem wycofać się o kilka kroków.

Padał drobny, choć ciepły deszcz. Leśny mrok potęgowało zachmurzone ciemne niebo.  Nie najlepsze warunki do robienia zdjęć. Żubrze stado kręciło się niespokojnie, jakby nie do końca pewne, czy nie lepiej znaleźć inne miejsce, wolne od niespodziewanego intruza. Nie chciałem ich więcej niepokoić, widząc po wielu śladach, że znalazły tam swoją ostoję i spokojny azyl. Zajrzę tu za kilka miesięcy. Możliwe, że żubrów będzie wówczas więcej, a matki nie będą aż tak nerwowo reagować na wizytę człowieka.

Autor: Artur Hampel