Był 19 września 1929 roku. Wydarzenie w Białowieży wywołało wielkie poruszenie. Po 10 latach nieobecności do Puszczy wrócił jej król – żubr. Jan Jerzy Karpiński, który pisał do „Ech Leśnych”, uwiecznił ten moment na fotografii. Widać na niej dwa żubry, które właśnie przebyły bardzo długą drogę z Boitzenburgu w Niemczech. Byk Borusse patrzy prosto w obiektyw fotografa. Świadkowie sceny podkreślali jednak, że żubry, które właśnie odbyły podróż, nie były pewne siebie. Nic dziwnego, w tamtych czasach przewiezienie dzikich zwierząt z terenu Niemiec od Hajnówki było nie lada wyzwaniem. 

 

Żubry przyjechały do Polski koleją, a w drodze miały „międzylądowanie” w Ogrodzie Zoologicznym w Warszawie. Jan Jerzy Karpiński napisał w tym samym numerze „Ech Leśnych”: „Tutaj kolejne oba żubry zostały ze skrzyń wypuszczone na wolność. Moment ten był nadzwyczaj ciekawy, gdyż żubry, oszołomione wielogodzinnym transportem i niezwykłemi przejściami przy chwytaniu ich do skrzyń, nie mogły początkowo zorientować się, że są na wolnej stopie i kręciły się kilkanaście minut koło skrzyń, w których odbyły podróż” – czytamy w artykule. Od tych wydarzeń minęło ponad 90 lat, które jednak potwierdziły, że polska szkoła ochrony przyrody to potęga.

 

I nie ma tutaj krzty przesady. To w Polsce udało się przywrócić do przyrody bobra, który dzisiaj powoduje ogromne szkody, ale którego liczebność po wojnie była śladowa. Trudno w to uwierzyć, ale po drugiej wojnie światowej zwierząt tych było tak mało, że w 1948 i 1949 roku zakupiono 26 osobników z Woroneża (dzisiejsza Federacja Rosyjska) i wypuszczono je na Biebrzy i Oliwie. Dzisiaj te gryzonie są właściwie na wszystkich możliwych rzekach. To nie jedyny przykład. Analogicznie u nas chroni się łosie, których również znacznie przybyło, a które również w latach powojennych były specjalnie sprowadzane ze wschodu. Wszystkie te przykłady jednak bledną przy żubrze. Jeszcze na początku wieku wydawało się, że nic nie jest w stanie uratować tego gatunku. Na świecie w stadach zamkniętych żyło jedynie około 50 osobników, co nie napawało optymizmem, gdyż pula genetyczna była wyjątkowo mała. Mimo to w latach 20. ubiegłego wieku powołano międzynarodowe stowarzyszenie, które miało zająć się rozrodem i ratunkiem dla żubrów. Taki właśnie wniosek na obradach Międzynarodowego Kongresu Ochrony Przyrody złożył Jan Sztolcman. To ten naukowiec i przyrodnik, który w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego wykładał łowiectwo, był inicjatorem programu ochrony żubra. Nie dożył on jednak chwili, gdy Borusse dotarł do Białowieży. Umarł rok wcześniej. Ale jego dzieło kontynuowali następcy, którzy w ciągu 90 lat wyrobili sobie markę i stali się liderami światowymi w dziedzinie przywracania żubra. Co warto jednak powiedzieć, a co często jest dzisiaj pomijane, nie było tak, że wszystkie działania robiły się same. Abyśmy mogli dziś obserwować te zwierzęta, konieczne było kilkadziesiąt lat konsekwentnej pracy weterynarzy, naukowców i leśników. Samo stworzenie stada wolnościowego w Puszczy Białowieskiej trwało kilkadziesiąt lat. Bo przecież pierwsze żubry, które trafiły do puszczy w 1929 roku, zostały zamknięte na ograniczonym do 22 ha terenie. Ten stan utrzymywał się aż do 1952 roku, gdy na wolność wypuszczono Pomruka i Popasa. 23 lata hodowano więc żubry na zamkniętym terenie, aby wreszcie móc je wypuścić. W podobny sposób tworzono wolnościowe stada w innych miejscach w kraju, w tym w Bieszczadach, Puszczy Boreckiej i Puszczy Knyszyńskiej.