Wszyscy doskonale wiemy, jak bardzo żurawie są płochliwe. Wyobraźcie więc sobie moje zdziwienie, gdy nie tylko nie miały zamiaru zwiać na mój widok, ale najwyraźniej zupełnie mnie ignorowały. Nie pozostało mi nic innego, jak wygodnie się rozłożyć i obserwować, fotografować, filmować, ile tylko dusza zapragnie.
Zacznijmy jednak od początku. Otóż na samym środku puszczańskiej tryby spacerowały trzy żurawie. Jeden musiał pełnić rolę wścibskiego intruza, bo nie był traktowany z przychylnością przez pozostałą dwójkę. Przepędzony, w końcu odleciał. Sądziłem, że gdy żurawie uporają się już z intruzem, to i moja obecność zacznie im przeszkadzać. Ależ skąd! Nawet nie miały ochoty patrzeć w moją stronę i zajmowały się wyłącznie sobą.

Niestety, tak się złożyło, że ową drogą musiałem wreszcie podążać dalej. Na początku niezbyt śpiesznie kroczyły wraz ze mną, aż w końcu poderwały się ciężko do lotu. Leciały wzdłuż drogi, choć zapadły całkiem niedaleko. 

Nie minęło więc zbyt wiele czasu, gdy ponownie znalazłem się dość blisko nich. Po serii zdjęć czekała nas ta sama historia. Ruszyły w moim towarzystwie, choć już z wyraźną niechęcią. Widać było, że najchętniej to by mnie przegoniły. Bojaźń przed gatunkiem ludzkim wzięła jednak górę. Gdy już znalazłem się naprawdę blisko, poderwały się do lotu. Z wielkim trudem, omijając gałęzie zamykające sklepienie nad drogą, w końcu znalazły większy prześwit w konarach i bijąc skrzydłami powietrze, odleciały ponad puszczę.



Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z prawdziwej nonszalancji tych pięknych, dużych ptaków. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem takiego uporu z ich strony i pojęcia nie mam, co też go powodowało - czy to chwila ich intymności, która została brutalnie przeze mnie zburzona, czy być może jakieś wyjątkowe pyszności, które na drodze znalazły.

Autor: Artur Hampel