Zbliżałem się do Hajnówki. Już wiele kilometrów przed miastem widać było unoszące się w oddali kłęby dymu. Kierunek nie pozostawiał złudzeń. Paliło się w Puszczy, albo tuż obok niej. Obawiałem się najgorszego, że pożar wybuchł w lesie, a to mogło oznaczać tylko jedno – gigantyczną katastrofę.
Na szczęście, okazało się, że płonie nie Puszcza Białowieska, ale przyległe do niej nieużytki w okolicach miejscowości Dubiny. Płomienie tylko liznęły ścianę lasu i gdyby nie sprawna akcja gaśnicza, która nie dopuściła do rozprzestrzenienia się ognia na tereny leśne, aż strach pomyśleć, jakie byłyby skutki.
Okazało się, że w tym samym czasie miał także miejsce drugi pożar, tym razem już w sercu Puszczy, w miejscowości Topiło.
Niestety, trudno wyeliminować ludzką niefrasobliwość, ale czy nie można zminimalizować zagrożenia pożarowego w Puszczy Białowieskiej? Ilość materiału palnego jaka nagromadzona została, nie tyle wskutek gradacji kornika drukarza, co ograniczeń nałożonych przez międzynarodowe organizacje jest przeogromna. Sytuacja dostępu do wielu miejsc w Puszczy jest wręcz katastrofalna, a w razie rozprzestrzenienia się pożaru akcja gaśnicza będzie praktycznie niemożliwa.
Mieszkańcy regionu obawiają się kolejnych pożarów. Nikt z moich rozmówców nie potrafi sobie wyobrazić sytuacji, w której ogień rozpanoszyłby się w lesie, w miejscach niedostępnych, pełnych zwalonych i nieuprzątniętych suchych, świerkowych pni.
Kto wówczas weźmie odpowiedzialność za tragedię?
Artur Hampel