Tego dnia miałem nadzieję spotkać coś wyjątkowego, dlatego też wędrówka po Puszczy Białowieskiej zaplanowana była na długą i wyczerpującą. Chodziłem częściowo bezdrożami, częściowo szlakami. Z każdym kwadransem czułem się jednak coraz bardziej sfrustrowany. Gdzieś w górze dał się słyszeć klangor żurawi, ale za żadne skarby nie mogłem ich dostrzec, aż w końcu dźwięk zamilkł.

Nic się nie udawało. Zanim podniosłem aparat, czmychnęły na sąsiednie drzewa czubatki. Innym zaś razem raniuszki nie pozwoliły się do siebie zbliżyć. Naprawdę, bardzo się starałem i już miałem nadzieję, że dam radę podejść jeszcze kawałek bliżej, aż tu nagle frrrrrruuuu, i nici z fotografii.
Poszedłem dalej, aż do mokradeł pełnych powalonych pni. Nie było zbyt ciepło, ale postanowiłem czatować do skutku, licząc na łut szczęścia i spotkanie z łosiem. Wiem, że lubi tam chadzać, a zatem połączyłem czatowanie z odpoczynkiem dla nóg. Wreszcie, z głębi mokradeł rozległ się trzask łamanej gałązki, naprawdę głośny trzask. No w końcu, rzekłem sobie w duchu i ciekawie spoglądałem poprzez sterczące kikuty świerkowych gałęzi, wyrastających z pni zwalonych drzew. Słuch również wytężyłem do granic możliwości, starając się wyłapać choćby najmniejszy szmer dobiegający z szuwarów. Moje nadzieje prysły wraz z kolejnymi minutami. Nic się nie pokazało, nic nie wyszło na widok i po chwili zacząłem się zastanawiać, czy to aby na pewno była nadepnięta gałąź przez dużego zwierza, czy po prostu z łoskotem spadł na ziemię spróchniały konar.


Czas było wracać. Nieco zawiedziony, postanowiłem już nie przemierzać Puszczy na przełaj. Wybrałem spacer po zadbanej leśnej drodze. Miało to kilka zalet. Po pierwsze przemieszczałem się nieco szybciej i ciszej, po drugie istniała nadzieja spotkania zwierzyny na drodze, ot takiej choćby jak wilki.
Wilków co prawda nie spotkałem, ale w pewnej chwili dostrzegłem, że w moją stronę beztrosko, nieco jakby zamyślony, powoli zmierza lis.
Nie macie pojęcia, jak bardzo się ucieszyłem z takiego spotkania! Lis wybiegł z lasu po lewej stronie drogi, po czym, jak gdyby nigdy nic, skierował się wprost na mnie. Stałem nieruchomo, nie zauważył. Już myślałem, że przebiegnie obok mnie, taki był nad czymś zamyślony, że w ogóle nie zauważył. Tuż przede mną zbiegł jednak z drogi ukazując się w całej okazałości. Niestety, jak się szybko okazało, jego wyliniała kita wskazywała na zarażenie parchem. Biedak wycierpi się wskutek swojej choroby, ale co najgorsze - będzie zarażał inne lisy, gdyż choroba ta przenosi się poprzez bliski kontakt.
Dodam przy okazji, że kontakt człowieka z zakażonym lisem może również być smutny w skutkach. Myśliwi wiedzą o tym doskonale, ale warto, by wiedziało o tym jak najwięcej ludzi, stąd też pozwoliłem sobie o tym wspomnieć.
Wędrówka po Puszczy nie była zbyt owocna. Obiecywałem sobie znacznie więcej, no ale cóż. Bywają i takie dni, w których zwierzyna już z daleka woli zejść wędrowcowi z drogi. Może jedynie choremu lisowi, zamyślonemu i zafrasowanemu swoją chorobą było tylko wszystko jedno.

Cykl: "Wędrując po Puszczy". Autor: Artur Hampel