Doświadczając tegorocznej zimy, trudno dać wiarę, że zaledwie dwa lata temu był tu śnieg i niemały mróz.
Wybrałem się do lasu pomimo niskiej, jak przystało na ostatnie lata temperatury. Termometr wskazywał poniżej piętnastu stopni Celsjusza, a z każdą chwilą słupek rtęci spadał. Była piękna, słoneczna pogoda, wymarzona wręcz na wyjście do lasu i żaden mróz, żaden śnieg nie mógł być straszny.
Wówczas nie było jeszcze tak wielu poprzewracanych i uschniętych drzew. Lasem szło się nawet wygodnie, a co zdumiewało, to ogrom tropów i śladów żubrów. Miałem okazję niemal najść na krowę z dwoma cielakami, o czym kiedyś już wspominałem, przez co musiałem nadrobić wieczorową porą dodatkową drogę do domu, starając się bezpiecznie ominąć zwierzęta.
Nie tylko tropów żubrów było wiele. Nie brakowało też tropów jeleni i wilków, a nawet raz jedyny udało mi się dostrzec trop rysia.
Tego dnia nieco też pobłądziłem i na całe szczęście czyste słoneczne niebo pozwoliło mi się zorientować w kierunkach, dzięki czemu nie wpadłem w poważniejsze tarapaty. Przyznać muszę otwarcie, że spędzenie w Puszczy mroźnej nocy nie napawało mnie jakimś super entuzjazmem, tym bardziej, że w razie takiej wpadki nie byłem zbytnio przygotowany do zimowego biwakowania, a chodzi tutaj głównie o żywność i możliwość przygotowania sobie ciepłego napoju. Po prostu, nie byłoby go w czym przyrządzić.
Słońce jednakże wyraźnie wskazywało kierunek, więc po kilkudziesięciu minutowym przemieszczaniu się po bezdrożach doszedłem do drogi, która wydawała mi się znajoma i tak też było w istocie.
Jakże to inne są wędrówki po Puszczy pełnej śniegu i z mrozem szczypiącym w poliki. Mam nadzieję, że takie dni nie zapiszą się wyłącznie we wspomnieniach, a zimy jeszcze kiedyś do Puszczy Białowieskiej powrócą, takie ze śniegiem, mrozem i setkami tropów leśnych mieszkańców.
Cykl: "Wędrując po Puszczy". Autor: Artur Hampel