Wspomniałem ostatnio coś o innej opowieści? Oto i ona.


Żubry, zwierzęta piękne i majestatyczne, są synonimem walki o ochronę przyrody. Nie przez przypadek wizerunek żubra znalazł się w logotypie Ligi Ochrony Przyrody, jednej z najstarszych organizacji przyrodniczych w Polsce i Europie.


Nie wiem czy wiecie, ale żubry doskonale koegzystują z człowiekiem i nie chodzi tu o to, że wykładana jest im karma na okres zimowy. Pracownicy leśni z rozrzewnieniem rozprawiają o minionych latach, gdy żubry były tuż obok nich podczas wykonywania leśnych prac. Wspominali jak przychodzili do lasu wczesnym rankiem, a żubry ustępowały im miejsca. Zwierzęta zalegały nieopodal obserwując poczynania leśników. Cierpliwie czekały na fajrant, aż leśni ludzie zaczną schodzić z miejsca pracy, by po ciężkim dniu zmagań z naturą zaznać rozkoszy domowego wypoczynku. Wówczas żubry na powrót zajmowały miejsce robotników, rozkoszując się żerowaniem do rana. I tak dzień w dzień. Gdzieś te czasy minęły, nie wiedzieć czemu, coś nieuchronnie się zmieniło. Może dlatego, że Puszcza jest już inna? Może dlatego, że prac leśnych coraz mniej i żubry znalazły sobie inne ciekawe towarzystwo? Nie wiem, nikt chyba tego nie wie.


Moje najbardziej emocjonujące spotkanie z żubrem miało miejsce w Białowieży. Znałem tego żubra, obserwowałem go wielokrotnie, poniekąd z wzajemnością. Byliśmy już jak starzy znajomi, przynajmniej tak mi się wydaje.


Był piękny letni dzień. Przemierzałem białowieskie łąki, rejestrując w zmysłach zapachy, obserwując owady, rozpoznając bogaty świat roślin i starając się dostrzec wszystko to, co warte było poznania. Idąc łąką, oddalony o kilkadziesiąt metrów od ściany lasu, spostrzegłem zająca. Wielu z was wie, że zając stał się rarytasem pośród polskiej fauny. Patrzę, a kica sobie taki jeden długouch od strony polnej drogi, by zniknąć gdzieś za krawędzią niedużego lasku.
Niosłem aparat na statywie. Przyszło mi do głowy, że podejdę jeszcze trochę i zbliżę się do lasu - może złapię zająca w oko obiektywu. Jak pomyślałem, tak też zrobiłem.

Ku mojemu niemałemu zaskoczeniu, zamiast zająca, na kilkanaście metrów przede mną, wyrósł znienacka niczym duch, znajomy już olbrzym z ułamanym rogiem. Stanąłem jak wryty. Serce kołatało niemiłosiernie szybko. Spojrzał na mnie niby leniwym wzrokiem, za to ja nie bardzo miałem dokąd uciec, nawet gdyby okazało się, że jego wzrok zmienia się w mniej leniwy a ogon robi się nieco sztywny. To było apogeum emocji, jakie w ogóle towarzyszyły mi podczas spotkań z tym pięknym zwierzęciem. Usiłując opanować drżenie rąk, powoli rozstawiłem statyw. Usiłowałem zrobić zdjęcie, ale emocje i bliskość do żubra działały tak silnie, że nawet fotografując ze statywu, obraz był poruszony. Wiedziałem, że mam niewiele czasu, że wkrótce musze się wycofać, bo szybko może się zrobić niemiło. Było zdecydowanie zbyt blisko, a spotkanie zbyt gwałtowane. Ustawiłem drżącymi palcami samowyzwalacz i dopiero wówczas zdjęcia wyszły zadawalające. Nie chcąc dłużej kusić losu, powoli zacząłem się wycofywać. Zdaje się, że ku obopólnemu zadowoleniu.


Żubr przestał łypać okiem w moją stronę, a mi przestały drżeć dłonie. Emocje jednak nadal dawały znać o sobie.


Jest to jedna z najbardziej zapamiętanych wędrówek po Puszczy, choć było jeszcze inne spotkanie, tym razem zimowe. Przyjdzie czas i na tą opowieść.

 

Cykl „Wędrując po Puszczy”
Autor – Artur Hampel